Claude Lanzmann przez 12 lat kręcił „Shoah” (1985) – obraz, który na zawsze zmienił reprezentację Holokaustu w kinie, nie wykorzystując przy tym ani jednego ujęcia czy zdjęcia archiwalnego. Przed „Shoah” nie było filmów o Zagładzie. 40 lat później Guillaume Ribot zagłębił się w 220 godzinach nakręconych przez Lanzmanna materiałów, które nie weszły do finalnej wersji filmu. Reżyser pracował na oślep. Wiedział, że chce rozmawiać z ofiarami, świadkami i oprawcami, ale koncepcja jego filmu często się zmieniała. Nie był łatwym człowiekiem. Poznajemy go jako reportera, który goni za umykająca prawdą, zmęczonego podróżami i problemami z finansowaniem projektu. Początkowo uważał, że Polska nie jest ciekawym miejscem, bo „nic tam już nie ma”, ale gdy zdecydował się tu przyjechać natychmiast zrozumiał, z czym będzie musiał się zmierzyć. Ribot używa tylko słów Lanzmanna zaczerpniętych z jego pamiętnika oraz fragmentów nigdy wcześniej niepublikowanych wywiadów, które przeprowadził, pracując nad jednym z arcydzieł sztuki filmowej. W 2023 roku „Shoah” został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
By diving into the 220 hours of rushes of the monument “Shoah” (1985) by Claude Lanzmann and by letting the filmmaker (who died in 2018) speak directly through readings of his book Le Lièvre de Patagonie (2009), French documentarian Guillaume Ribot was embarking on a very delicate operation, given how the radical power of the original work could have revealed itself to be crushing.