Film niemieszczący się w żadnej kategorii.
“Tampopo” w unikatowy sposób karmi się gatunkami. W pierwszej kolejności westernem, bo w poszukiwanie idealnego ramenu udział bierze także sześciu wagabundów, którym przewodzi kierowca ciężarówki Goro. Satyra na “Siedmiu Samurajów”? Więcej, bo można się tu dopatrzeć wątku szpiegowskiego i scen treningów à la “Rocky”, ale także - niczym w kulinarnym odpowiedniku “Casablanci” - całą serię archetypów: nieszczęśliwa miłość, stary nauczyciel, tajemniczy awanturnik. Mnogość pobocznych epizodów, oderwanych od głównej opowieści, przywołuje skojarzenia z “Ucztą Babette”, “Dobrym, złym i brzydkim”, “Wielkim żarciem”, “Śmiercią w Wenecji” czy slapstickowym "The Benny Hill Show". Roger Ebert słusznie zaliczył “Tampopo” do filmów niemieszczących się w żadnej znanej kategorii.
Problem z klasyfikacją tego najbardziej niezwykłego dzieła kina kulinarnego ma źródło w tym, że jego logika jest podporządkowana samej filozofii ramenu, opierającej się na różnorodności i nieskończonym potencjale rozwijania przepisów na bulion, makaron i dodatki. Trudno inaczej wyjaśnić poboczne, purnonsensowe opowiastki, które składają się na ten film, jak ta o starszej kobiecie znajdującej osobliwą przyjemność w obmacywaniu ekskluzywnych produktów w delikatesach. Albo epizod gangsterski z jedną z najbardziej perwersyjnych scen igraszek miłosnych z użyciem jajka, jakie zna historia kina.
Łukasz Knap: https://film.wp.pl/ , 11 czerwca 2017