Kobieta nie zgadza się, by ją i sąsiadów doiła dłużej miejscowa spółdzielnia, której szefowie wpuszczają rolników w spiralę długów. Niczym islandzka Erin Brockovich, Inga rusza na wojnę z patologiczną korporacją i zastraszonymi sąsiadami, którzy wybierają milczenie. Samotne życie z dala od Reykjavíku wymaga odwagi, a zbuntowana kobieta wiele ryzykuje. Ale wychowana pośród surowej natury Inga odkrywa, że przez lata wyrzeźbiła ona także jej charakter. I że w lokalnej społeczności nie ma dla niej świętych krów.
„Daleko od Reykjavíku” Grímura Hákonarsona w północną melancholię nieoczekiwanie wplata komizm, a przemianę bohaterki subtelnie łączy ze zmianami w jej otoczeniu. Zima powoli przechodzi w zwiastującą nowe życie wiosnę, mrok ustępuje coraz dłuższym dniom, a w ich świetle staje się jasne, jaką należy obrać drogę. I że na tej drodze nie zawsze warto podążać za stadem.
GŁOS PRASY
Często do kina chodzimy, aby odpocząć: od pracy, od nauki, od ludzi. Na seans w takim celu idealnie nada się „Daleko od Reykjavíku”. Ten film zalewa falą spokoju, ale nie nudzi. Mimo że dotyczy konfliktów i nieporozumień, nie pozostawia w nas niesmaku ani nie rujnuje samopoczucia. Hákonarson hipnotyzuje i niczym bard opowiada swoje historie.
Pełna Sala
Grímur Hákonarson stworzył film, który ogląda się bardzo przyjemnie, mimo że dotyka poważnych problemów, z którymi boryka się nie tylko Islandia. To słodko-gorzka opowieść o tym, że nie zawsze warto podążać za stadem. Historia Ingi pokazuje także, że czasami zmiana jest jedyną drogą do tego, aby rozpocząć życie na nowo i bez żalu zostawić w tyle przeszłość.
Szwedzki Stół Filmowy
„Daleko od Reykjavíku” nie jest jedynie filmową pocztówką z Islandii, ale interesującą opowieścią o kobiecie, która miała odwagę zbuntować się przeciw miejscowym układom.
Esensja