W styczniu 2013 roku zamaskowany napastnik oblał kwasem Siergieja Filina, dyrektora artystycznego Teatru Bolszoj. Incydent radykalnie nadszarpnął dotąd kryształowy wizerunek instytucji przez niektórych uważanej za jeden z filarów rosyjskiej tożsamości narodowej. Zamach na Filina wywołał ferment wśród tancerzy. Wyznaczony na dyrektora Teatru Władimir Urin dostał zadanie uporządkowania chaos i procedur selekcyjnych. Sam Filin, choć padł ofiarą przemocy, wygląda na ekranie na nieco foszastego egocentryka, który nie potrafi zadbać o jedność coraz bardziej dysfunkcyjnego teatralnego organizmu.
Twórcy dokumentu trafili z jego realizacją na doskonały moment. Dzięki nowej polityce uzyskali pełny dostęp do najdalszych zakamarków teatru, a o jego znaczeniu udało im się porozmawiać nawet z premierem Dimitrijem Miedwiediewem.
Pośród piór, tiuli i skrwawionych od stania en pointe palców kręci się świat pełen zawiści, wściekłości, korupcji i dążenia do celu po trupach, którym nie pogardziłaby Alexis z „Dynastii”. Wszystko w skali adekwatnej do nazwy miejsca akcji – w końcu „Bojszoj” to po rosyjsku: „wielki”.